wtorek, 24 grudnia 2019

Mini świąteczna.



Firmowa wigilia w F&D od lat była tradycją. Tego to dnia prezes i zarząd obdarowywali swoich najbliższych współpracowników drobnymi prezentami. W tym roku i po raz drugi z rzędu to Marek miał zaszczyt być tym, który zadbał o upominki i pracowników.  Pomagała w tym mu Ula dyrektor finansowy firmy, a pełniąca te obowiązki ponownie od trzech miesięcy. Siedzieli razem w gabinecie Marka i do małych torebeczek kładli kosmetyki damskie lub męskie wraz z życzeniami.



-Kochanie po raz pierwszy od lat cieszę się na wigilię i święta -rzekł do Uli. —Pauli ani Aleksa nie będzie. Tylko ja i rodzice. Nawet Pszemko chce spędzić je z Wojtkiem.
-Odzyskał syna i nadrabia stracony czas Marek.
-A ja na pewno nie będę przeszkadzał, jak wpadnę do ciebie późnym wieczorem we wigilię Ula? Bądź co bądź macie gości.
-Nie będziesz Marek. To ja powinnam się obawiać, czy twoi rodzice nie będą źle patrzeć na mnie. Zostawić ich samych w taki wieczór pomysłem dobrym nie jest.
-Spędzę z nimi całe popołudnie i dopiero po siódmej zerwie się do ciebie. Wrócę do nich również i zostanę na noc.
-To dobrze Marek. Twoja mama powiedziała mi ostatnio, że masz dla nich znacznie więcej czasu, niż gdy byłeś z Pauliną. Cieszy ją ta zmiana.
-Po prostu jestem bardziej zorganizowany. I to zarówno w pracy, jak i życiu prywatnym. Wychodzenie do klubów odpadło.
-I z tego jestem dumna Marek. Tak bardzo się zmieniłeś -mówiła głosem pochwały.
-Dla ciebie wszystko kochanie -odparł czule.
-W ogóle tyle się zmieniło w ciągu tego roku -zaczęła z rozmarzeniem Ula.
-To prawda. Twoje życzenia z poprzednich świąt spełniły się co do joty. Jestem naprawdę szczęśliwy.
-Może to te nasze kamienie księżycowe przyniosły nam szczęście.
-To też Ula, ale gdyby nie ty i to jaka jesteś, dalej byłbym w związku bez przyszłości.
-I pomyśleć, że od wypadku coś się zaczęło i na wypadku skończyło. 
-To jest dowód na to, że nigdy nie wiadomo co los nam pisze Ula.

Po pracy Marek odwiózł Ulę do Rysiowa. Jeszcze przed wyjazdem a później przez całą drogę Ula zastanawiała się jak to będzie, gdy dojadą pod jej dom. Rok wcześniej właśnie tam pocałowała Marka, choć tak naprawdę uważała, że Marek był współwinnym, bo nie protestował i pocałunku nie przerwał. Marek również miał to w głowie i już dawno doszedł do tych samych wniosków.
-Nie lubię, gdy muszę odwozić cię do domu Ula -rzekł jej, gdy dojeżdżali pod dom Cieplaków.
-Jak to? -pytała podejrzliwie.
-Bo to oznacza, że będę spał sam.
-Tylko że dzisiaj śpisz u rodziców.
-Bo ty śpisz w domu. Gdybyś zgodziła się nocować u mnie, to nie spałbym u rodziców.
-Trochę wstrzemięźliwości ci nie zaszkodzi Marek.
-Kiedy pokusa jest, jest nie do odparcia.
-W tym jednym się jednak nie zmieniłeś -westchnęła.
-Lepiej chyba w tym niż na przykład w chodzeniu do klubu.  
-Argument nie do odrzucenia Marek -odparła, gdy zatrzymywał się już przed domem. —Lepiej jest mieć cię w domu, niż nie wiadomo, gdzie. To, co Marek zapraszam na pierniczki i kawę. Obiecałeś Beatce, że spróbujesz jej pierników.
-Zaraz pójdziemy Ula -odparł z tajemniczym uśmiechem. —Skoro jestem taki grzeczny, to pomyślałem sobie, że zasłużyłem na buziaka. Rok temu nic nie zrobiłem, a dostałem.
-Ciągle jest mi głupio, że rok temu zachowałam się tak bezsensownie -mówiła, spoglądając na niego z ukosa.
-Niepotrzebnie kochanie, bo kto wie, jak potoczyłaby się nasza znajomość, gdyby nie tamten dzień -odparł tuż przy jej ustach.
Kolejne półgodziny spędził z Cieplakami. Zjadł z nimi po kawałku ciasta, zostawił prezenty dla Beatki, Jasia i Józefa i pojechał do rodziców. 



Wśród pozostawionych paczuszek tylko upominku dla Uli nie było, bo jak miało okazać się później, miała dostać dopiero wieczorem.
Wigilia w towarzystwie ojca, Jasia, Beatki oraz wujostwa i kuzyna dłużyła się Uli i od osiemnastej zaczęła odliczać czas do spotkania z ukochanym. Rodzina również chciała poznać Marka.
Tymczasem u Dobrzańskich na wigilii również pojawił się gość. Był tym nieoczekiwanym gościem, dla którego pozostawione było puste nakrycie. Pojawił się przed osiemnastą i tuż po wyjściu pani Zosi gospodyni Dobrzańskich.  

Po ósmej, gdy Marek nie pojawiał się w Rysiowie, Ula zaczęła się niepokoić. Zwłaszcza że w jego telefonie odzywała się poczta głosowa. Zadzwoniła również na domowy numer Dobrzańskich, ale i tam nikt nie odbierał. O wpół dziewiątej zadzwoniła do Sebastiana.
-Cześć Ulka -rzekł, zanim ona zdołała coś powiedzieć. —Gratuluje tobie i Markowi. Oświadczyny w taki dzień.
-Seba ja od popołudnia nie widziałam Marka -wtrąciła. —Miał być po siódmej u mnie, ale nie przyjechał. Dzwonię do niego i do jego rodziców i nic.
-Faktycznie nie odpowiada. Dzwoniłem do niego z gratulacjami, ale ciągle był nieaktywny.
-Coś musiał się stać Seba.
-Spokojnie Ula. Pojadę do nich i sprawdzę, co się dzieje.
Ula spokojnie nie mogła siedzieć i poprosiła kuzyna, aby zawiózł ją do Dobrzańskich. Gdy tylko wjeżdżali na ich ulicę, z naprzeciwka wyjechały dwie karetki na sygnale. Przed domem natomiast stały kolejne dwie, policja i straż. Było również auto Marka i Sebastiana. Od razu chciała wejść do środka, ale mundurowy zatrzymał ją w drzwiach.
-Tu mieszka mój narzeczony -mówiła, próbując przejść. —Proszę spytać Sebastiana Olszańskiego, że mówię prawdę. Jest tu,  bo jest jego auto.
-Zaraz sprawdzę. Na razie pani poczeka.
Interwencja Olszańskiego pomogła, bo mogła wejść i porozmawiać z nim.



-Seba co się tu stało? Gdzie Marek.
-Gdy przyjechałem, to zauważyłem samochód Marka na podjeździe i światła w salonie i kuchni. Nikt mi jednak nie otwierał, zadzwoniłem więc na policję. Na początku nie chcieli przyjąć zgłoszenia, ale gdy powiedziałem, o jakich Dobrzańskich chodzi, przyjechali. Po nich straż i wyważyli drzwi. W salonie znaleźli ich nieprzytomnych. 
-Czad!? Tylko nie to!
-Nie Ula. Strażacy w pierwszej kolejności to sprawdzili.
-To, co?
-Jeden z lekarzy zauważył tonic i szampan na stole więc może zatruli się chlorowodorem chininy Ula czy tak jakoś.
-Ale to może być śmiertelne -wzburzała się. —Pamiętam z chemii. Jak oni się czują.
-Najgorzej jest podobno z panią Heleną, a pan Krzysztof odzyskał przytomność i rozmawia z policją.
-A Marek, gdzie jest?
-Wzięło go pogotowie. Jego i Paulinę. Panią Helenę reanimują.
-Jak Paulinę?
-Na to ci nie odpowiem. Musimy poczekać, aż pan Krzysztof będzie mógł z nami porozmawiać.
W czasie, kiedy rozmawiali, to ekipa pogotowia przywróciła pani Helenie czynności życiowe i odwieźli do szpitala. Po kwadransie Ula z Sebastianem chcieli porozmawiać z panem Krzysztofem, ale dostał środki uspakajające i szykowali go do przewiezienia do szpitala. Nie marnując czasu oboje pojechali do szpitala, gdzie przewieźli Dobrzańskich i Paulinę.

Lekarze mieli dla nich w miarę dobre wiadomości, bo wiedzieli już, co było powodem zatrucia i mogli wdrążyć odpowiednie leczenie. Obawiali się tylko o to, czy narządy wewnętrzne nie uległy uszkodzeniu. Pierwszy do żywych powrócił Marek, ale zanim z nim mogli porozmawiać, w szpitalu pojawił się policjant, który prowadził śledztwo i rozjaśnił im nieco sprawę.
-Sprawdziliśmy panią Febo i okazało się, że do Polski przyleciała dwa dni temu i zameldowała w hotelu Sobieski. Z hotelu nigdy nie wychodziła przez ten czas i dopiero przed siedemnastą zamówiła kurs do państwa Dobrzańskich. Od pana Krzysztofa wiemy, że pojawienie się jej było całkiem nieoczekiwane. Podobno jej brat tydzień temu wyjechał do Szwajcarii na narty i miał wrócić po Nowym Roku, czuła się osamotniona i przyleciała do Polski. Najprawdopodobniej ona przywiozła włoski tonik z domieszką chlorowodoru chininy i chciała celowo ich zatruć. I siebie przy okazji.
-Chyba tylko z miłości posunęła się od takiego czynu -rzekła Ula.
-Raczej z zemsty -wtrącił Olszański.
-Na jedno wychodzi. Tylko w czym zawinili Dobrzańscy Seba. Tyle lat traktowali ją jak córkę.
-Sam tego nie rozumiem -odparł.
Wczesnym rankiem na oddział intensywnej terapii pielęgniarki przywiozły Krzysztofa. Leżał w innym skrzydle szpitala, ale uparł się, aby odwiedzić rodzinę. Potwierdził również to, co powiedział policjant.
-Przywiozła nam tonik ACQUA BRILLANTE. Wszyscy lubiliśmy wypić, więc nikt z nas nie pogardził. Przez głowę nie przeszło nawet nam, że może coś zrobić. Powiedziała nam, że Aleks zostawił ją samą i teraz zrozumiała jak wiele złego zrobiła i jak ważne jest, aby być z kimś bliskim w taki czas. Z płaczem wyżalała się Helenie, a kwadrans później poczęstowała nas trucizną.
-Słów brakuje, aby ją określić panie Krzysztofie -odparł Olszański.
-Wychowaliśmy ją jak własną córkę. Miała być naszą synową, a chciała nas pozabijać. Nie wiem, jak Helena to zniesie.
-Postaramy się, aby jak najlepiej. Zaopiekujemy się i panem, pana żoną i Markiem -zapewniała Ula.
-Gdyby nie ty Ula i nie zaczęła się martwić o Marka, moglibyśmy teraz leżeć tam martwi.
-Prędzej powinnam zareagować. Marek był zawsze słowy.
-Tylko się nie wiń drogie dziecko.
-A jak się stało, że pan jest prawie zdrów? -zapytał Sebastian.
-Wypiłem tylko połowę. Kolega dzwonił i wyszedłem do sypialni spokojnie porozmawiać. Tam straciłem przytomność.
Dwie godziny później Ula mogła na chwilę zobaczyć się z Markiem.



-Ula kochanie -rzekł od drzwi. —Nie tak miały te święta wyglądać.
-Ciii -uspokajała. —Najważniejsze jest to, że żyjesz i że się kochamy.  
-Miałem oświadczyć ci się wczoraj -zagadnął.
-Wiem. Sebastian złożył mi już gratulacje. I tak zgadzam się Marek. Zostanę twoją żoną.
-Dziękuję Ula. Teraz do zdrowia jeszcze szybciej będę chciał dojść. 
Dzień później do Polski przyleciał Aleks i od niego dowiedzieli się, że Paulina okłamała nie tylko Dobrzańskich, bo i jego, bo nalegał na wspólny wyjazd, ale siostra zdecydowanie odmawiała wspólnych wakacji twierdząc, że leci do Rzymu na święta do koleżanki. Brat nie zauważył również nic niepokojącego w zachowaniu siostry.
W drugi dzień świąt wszyscy czuli się w miarę dobrze i tylko Dobrzańska miała zostać na dłużej w szpitalu, bo wykryto u niej stan przedzawałowy. Marek zdecydował się również pójść porozmawiać z byłą narzeczoną.
-Paula dlaczego? Dlaczego rodzice? W czym zawinili? Mogłaś, tylko mnie wybrać. To ja zawiniłem, bo rzuciłem cię.
-Twoja matka -odparła z podkreśleniem i odpuszczając mówienie Helena. —Twoja matka zbyt szybko zapomniała o mnie. Gdy rozmawialiśmy ostatnio, ciągle mówiła, jaka to ona jest dobra i miła. Takie nic, bez majątku wkradło się w łaski twoich rodziców.
-Jesteś niezrównoważona Paula.
-Oczywiście, że jestem -odparła ze wzrokiem szaleńca. —Kto normalny targnie się na własne życie? Sam się przekonasz, że zaczną mnie badać panowie w białych fartuchach i salach bez klamek.
W tym Febo nie myliła się, bo po wypisaniu z oddziału ratunkowego zamiast do aresztu trafiła na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Tam spędziła trzy miesiące i lekarze w końcu orzekli, że jest i była poczytalna na umyśle. Tym samym groziło jej dożywocie.
Ula i Marek tymczasem nadrabiali to, co niedane im było przeżyć w dniu wigilii. Dzień na oświadczyny z kwiatami i pierścionkiem Marek wybrał równie uroczysty co wigilia, bo oświadczył się Uli w noc sylwestrową tuż przed północą. Spędzili go tylko we dwoje w mieszkaniu Marka na Siennej, a po północy oddali się temu, co tak bardzo lubił Marek. 


 Zdrowych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia oraz zdrowia , szczęścia , pomyślności i spełnienia marzeń w 2020 roku. 
Oby nie był gorszy od bieżącego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.