sobota, 18 stycznia 2020

Zasadzka -mini o Uli i Marku

Od pokazu kolekcji F&D Gusto minął tydzień, a życie pracowników F&D wracało na spokojniejsze tory. Sporo się jednak i zmieniło u niektórych osób. Dla niektórych zmiany te były nawet zmianami na całe dalsze życie, bo Ula i Marek od tego pamiętnego wieczora i wyznania już oficjalnie stali się parą i każdą wolną chwilę spędzali razem. Zawodowo natomiast Ula została tymczasowo dyrektorem finansowym, a Marek wrócił na stanowisko prezesa. Taki stan rzeczy miał mieć końca września, kiedy to do Polski wracał Turek i miał dostać drugą szansę i awans, a Ula miała zostać asystentką Marka. Wioletta w tym samym czasie miała rozpocząć studia i zostać asystentką pań z działu PR, a Anię coraz bardziej pochłaniała praca z Maćkiem i PRO -es. Tym samym prezes zostałby bez sekretarki i asystentki, i Ula w tej sytuacji była najlepszym rozwiązaniem.  Oboje mogli też ze spokojem zająć się swoją pracą, bo dwa dni po pokazie dostali wiadomość z Włoch od Febo z informacją, że postanowili zostać tam na stałe i są gotowi do negocjacji w sprawie odsprzedania udziałów firmy. Paulina ponadto oddała dom Markowi. Taki obrót sprawy ucieszył zarówno Ulę, jak i Marka. Dla Marka jednak najistotniejszą sprawą było to, że Ula nie związała się z Piotrem i że nie skusiła się na przeniesienie do Bostonu. Podobnie było z Ulą, bo fakt pozostania Marka w Polsce i rezygnacja ze wspólnych wakacji z Pauliną było dla niej najwspanialszą wiadomością. Panna Febo tymczasem we Włoszech zagościła tylko na dwa dni, bo dowiedziała się o wyznaniu Marka i nie mogła pogodzić się z faktem, że Ula i Marek są razem. Wyjeżdżając z Polski myślała, że brzydula zgodziła się wyjechać z Polski do Bostonu i że Marek będzie z tego powodu cierpiał. Pogodziła się nawet z tym, że nie wyjechali razem, bo satysfakcję dawało jej to, że nie jest z Cieplak.
Do Polski Febo przyleciała bez konkretnego planu i już pierwszego dnia wynajęła wypróbowanego detektywa, aby dowiedział się cokolwiek o Uli i Marku. Ten o planowanym przyjęciu dowiedział się kolejnego dnia. Tym samym podziękowała za pracę i resztą sama się zajęła. Włączając w, to kupno biletu na samolot na konkretny dzień.

-Kochanie nie planuj nic na jutrzejsze popołudnie, bo zapraszam cię po pracy w pewne miejsce -rzekł  Marek, gdy odwoził Ulę po pracy do domu.
-Ok. Powiedz tylko jak mam się ubrać? Elegancko czy bardziej swobodnie? -zapytała. —Przedwczoraj wystroiłam się, jak na bal a poszliśmy do kina i wyglądałam śmiesznie.
-Jutro kina nie będzie, więc możesz ubrać się elegancko. W tej niebieskiej sukience jest ci uroczo.
-Dowiem się czegoś więcej. Muszę się jakoś przygotować.
-Jeśli powiem, to niespodzianki nie będzie Ula. Nie bądź dzieckiem.
-To powiedz, chociaż czy brać żakiecik na wypadek późnego powrotu?
-Zawsze będę mógł służyć ci marynarką kochanie.
-A buty?  Na dłuższe chodzenie czy będziemy większość czasu siedzieć? Butów swoich mi nie dasz -przekomarzała się z nim.
-Ala zawsze będę mógł nosić cię na rękach Ula.
-To inaczej zapytam. Mam przygotować się na większe towarzystwo, czy tylko na nasze?
-Nic ci nie zdradzę, więc nie pytaj o nic więcej. O szesnastej wychodzimy z firmy. Równo z fajrantem.

Następnego dnia od rana Ula próbowała dowiedzieć się czegoś od Wioletty, ale Kubasińska zarzekała się, że niczego nie wie i że Marek jeszcze za czasów Pauliny wszystko przed nią skrywał. Sama również analizowała dwa ostatnie dni i doszła do wniosku, że Marek szykuje dla niej niespodziankę, a w ich sytuacji niespodzianką mogły być tylko oświadczyny.
Tuż przed szesnastą Marek pojawił się w jej gabinecie i zabrał ją w nieznane jeszcze miejsce. Droga daleka nie była.
-To może, chociaż powiesz mi, co będziemy świętować Marek? -zapytała, gdy podjeżdżali pod Łazienki.
-Zapomniałaś? -odparł z nutką żalu. —Rok temu uratowałaś mi życie Ula.
-A to.
-Myślałaś o czymś innym?
-Nie skąd Marek.
Gdy jednak wchodzili na salę, miała jednak nadzieję, że sala będzie pusta i zaraz wyskoczą goście poukrywani pod stolikami albo filarami z okrzykiem NIESPODZIANKA. Przy stolikach tymczasem siedział obce osoby.
-Dzień dobry państwu -przywitał ich kierownik Sali pan Jakub. —Stolik będzie za kwadrans, więc zapraszam na taras albo do ogrodu. 
-Taras będzie w sam raz. Prawda Ula.
-Tak -przytaknęła, bo gdzie spędzi te minuty, nie miały dla niej znaczenia.
Gdy przeszli przez salę i dotarli na miejsce, okazało się, że w ogrodzie rozstawione są stoliki i jest tam jej rodzina, przyjaciele, znajomi z pracy oraz Dobrzańscy.
-Kochanie to moja niespodzianka -mówił z uśmiechem na minę Uli. —Są tu wszyscy, którzy dobrze nam życzą.
-Muszę przyznać, że niespodzianka ci się udała. Nikt słowa nie pisnął. Nawet Wioletta.
-Bo nie wiedziałam Ula. Sebastian powiedział mi dopiero, jak tu jechaliśmy.
-Szef sali jak mniemam, był również w to wtajemniczony?
-Po dawnej znajomości zgodził się odegrać małą rolę. A są, bo chcę w ich obecności poprosić cię o rękę Ula. Kochanie -rzekł, padając przed nią na kolana i wyciągając z kieszeni ozdobne pudełeczko w kształcie serca.  —Wyjdziesz za mnie? -zapytał, otwierając puzderko ze srebrnym pierścionkiem z oliwinem.


-Marek -zaczęła ze łzami w oczach. —Marzyłam o tej chwili.
-Czyli się zgadzasz?
-Tak i będę zaszczycona.
Po tych słowach powolutku wsunął pierścionek na jej palec i pocałował w dłoń.
-Jest piękny -rzekła, przyglądając się uważnie pierścionkowi. —To chyba jakaś pamiątka.
-Tak. Mama mi go dała, abym mógł podarować ci.  Kiedyś należał do mojej babci. Dostała go od dziadka i przyniósł im szczęście, bo w zgodzie i szczęściu dożyli wspólnie późnej starości.
-Zrobię wszystko, co w mojej mocy Marek, żeby i w naszym przypadku tak było.
Później przyszedł czas na szampana i gratulacje.
-Dlaczego kupiłeś Paulinie pierścionek całkiem nowy pierścionek, skoro mogłeś dać jej ten? -zapytała, gdy zostali sami.
-Bo od dawna mówiła, że nie jest w jej stylu, więc nie chciałem na siłę jej dawać. Ty co innego Ula. Ale nie jest ci przykro, że nie kupiłem ci nic nowego?
-Oczywiście, że nie. Jest piękny, a to, że mama podarowała ci go, żeby mi dać znaczy, że pogodziła się z tym, że nie jesteś z Pauliną.
-Już w czasie pokazu zrozumiała, ile dla mnie znaczysz a tato jeszcze prędzej.
-Nie wiesz nawet, jak bardzo jest to dla mnie ważne Marek. Synową, na którą patrzy się krzywo, nie chciałabym być.
-I nie będziesz Ula. Obiecuję ci to. Jak to, że nigdy nie będę wybierał między tobą a matką. Popatrz na mojego i twojego ojca. Rozmawiają, jakby znali się od dawna, a znają się od pół godziny.
-I jest to kolejna rzecz, która mnie cieszy Marek.

Przez kolejne minuty zabawa trwała w najlepsze. Kelnerzy przynieśli również przekąski, główne danie, napoje i deser. Wszystko było oczywiście jak najlepszej jakości  smaczne i znikało z talerzy.


-Czym się tak objadasz po kryjomu Wiola? -zagadnęła Ula koleżankę.
-Kąskami z kurczaka w cieście piwnym Ula -mówiła, oblizując się. —Chciałam spróbować tylko jeden, ale są tak pyszne, że nie mogłam się oprzeć. Jakaś kelnerka dała mi talerz, żeby ci przynieść. Nie było w menu, ale to od szefa kuchni dla ciebie i Marka. Tylko trzy zjadłam. Spróbuj Ulka.
-Chętnie, bo nigdy nie jadłam w takiej wersji – odparła, nabijając sobie ozdobną wykałaczką jeden kawałek, a później drugi. Trzeci, choć nabrała podejrzeń, również zdążyła przełknąć.
-Wiola to chyba nie jest kurczak, tylko krewetki. Ja nie mogę jeść ani ryb, ani żadnych owoców morza. Mam uczulenie. Muszę do Marka -rzekła, czując, że zaczyna brakować jej tchu.
W niewielkim gronie osób Marka rozmawiającego z Maćkiem i Anią odnalazła szybko i podeszła do niego, a za nią Wioletta.
-Ula co się stało? Ty się dusisz.
-To przez to -wyjaśniła Kubasińska, pokazując talerz. —Zjadła te kąski. Miały być z kurczaka, a są podobno z krewetek.  Ulka mówiła, że ma uczulenie.
Jedną przekąsił Marek i bez problemu rozpoznał smak.
-Ula jak mogłaś nie poczuć.
-Smak piwa mnie zmylił, a Wiola tak je zachwalała.
-Jak mogłaś jej dać krewetki -mówił z wyrzutami do winowajczyni.
-Nie ja. Jakaś kelnerka wcisnęła mi talerz, żeby wam dać. Teraz zresztą Ula jest najważniejsza, a nie moje tłumaczenia.
Zanim przyjechało pogotowie, Ulą zajęli się pracownicy Łazienek Królewskich przeszkoleni z udzielania pierwszej pomocy i przypadkowy lekarz, który z dobrze zaopatrzonej apteczki wybrał odpowiedni lek podła Uli i uchronił od wstrząsu anafilaktycznego.  Mimo to Ula musiała pojechać na obserwację do szpitala.
Całą sytuację z daleka obserwowała Paulina, a później złapała taksówkę i ze spokojem pojechała do hotelu po swoje rzeczy i na lotnisko.

Następnego dnia Marek zamierzał wyjaśnić sprawę, a odpowiedzialną za to osobę pociągnąć do konsekwencji. Szef kuchni oczywiście wszystkiemu zaprzeczył. Zapewnił także, że nie z jego kuchni wyszło to danie. Z monitoringu natomiast dowiedziano się, że kelnerka, która wcisnęła Wioli talerz, nie była żadną kelnerką, tylko kimś przypadkowym i ubraną w czarno biały strój. Szukanie tej osoby było trudne więc skupili się na tym, kto chciałby zaszkodzić Uli. Pierwszą osobą na liście podejrzanych, choć powinna być teraz we Włoszech, była Paulina. 
Skontaktowanie się z Febo dużo czasu nie zajęło. Zapewniała jednak, że jest teraz w Mediolanie w domu i jak jej nie wierzą, to mogą przedzwonić na domowy numer i sprawdzić. Słowa jej okazały się prawdą, bo odebrała i ten telefon. Gdy już udowodniła swoją niewinność, pomyślała z zadowoleniem, że jej plan udał się w stu procentach.
Przez kolejny miesiąc był spokój i Ula z Markiem mogli planować swój ślub. Ze znalezieniem szybkiego terminu problemów nie mieli, bo kościółek w Rysiowie w śluby nie obfitował, a lokal na przyjęcie weselne na pięćdziesiąt osób również się znalazł. Koniec października przyniósł im jednak kolejne złe doświadczenia, bo Marek zaczął się czuć gorzej. Przez trzy dni bolała go głowa, miał mroczki, czuł się osłabiony. Wziął to jednak za początek grypy albo przeziębienia, bo dokuczał mu kaszel. Z tego powodu przełożył swoje trzydzieste trzecie urodziny, które przygotowywała mu Ula. Do lekarza wybrał się jednak dopiero, gdy któregoś dnia rano obudził się na podłodze i zdał sobie sprawę, że poprzedniego dnia zakręciło mu się tak w głowie, że zemdlał. Lekarz skierował go od razu do szpitala, ale wszelkie wykonane wyniki miał dobre, a jego stan tłumaczono przemęczeniem i zalecono wypoczynek. Z wypoczynkiem nie czekał i razem z Ulą wyjechali do Sopotu. Nad faktem, że Marek z dnia na dzień poczuł się źle nikt nie zastanawiał się. Winną była, jak miało się okazać za jakiś czas była Paulina, która ponownie pojawiła się w Polsce na dwa dni i korzystając z okazji, że Marek nie zmienił zamków ani szyfru na alarm dostała się do jego domu i do ulubionego koniaku dosypała odpowiednią ilość środków odurzających i nasercowych.

Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami i wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Tydzień przed ślubem zorganizowali jeszcze sobie wieczory kończące stan wolny. W czwartek rano ślubne plany mogły być zniweczone, bo do domu Marka zapukali policjanci i chcieli porozmawiać z nim o jego aucie.
-Dzień dobry. Pan Marek Dobrzański.
-Tak. Stało się coś -zapytał zaniepokojony.
-Chodzi o pana auto. Pan jest właścicielem srebrnego Lexusa o numerach rejestracyjnych… .
-Tak. Ale zostawiłem go w centrum. Wczoraj wypiłem trochę z kumplem i wróciłem taksówką.
-Wiemy, gdzie stoi, bo ktoś uszkodził go.
- Mogłem spodziewać się tego. Mam pecha do aut.
-Nam chodzi o coś całkiem innego. Znaleźliśmy w nim kilka gramów białej substancji i suszu. 
-To niemożliwe. 
-Niestety, ale to pana samochód.  Musimy wyjaśnić sprawę panie Dobrzański i przeszukać pana dom, a pan pojedzie z nami na komendę.
-Ale ja mam ślub w sobotę i sporo spraw do załatwienia.
-Przykro nam, ale mamy nakaz na zatrzymanie pana i na przeszukanie domu.
-Mogę chociaż zadzwonić.
-Tak. Proszę tylko uważać, co pan mówi. Wszystko, co pan teraz powie, może być wykorzystane przeciwko panu.
Z podjęciem decyzji do kogo przedzwonić nie miał problemu i wybrał Sebastiana.
-Seba zadzwoń do adwokata Filipiaka i niech przyjedzie do stołecznej policji. Mnie dzisiaj raczej nie będzie. Więcej nie mogę powiedzieć. Ulę uspokój czymś.
Popołudniem było już wiadomo, że w samochodzie znaleziono amfetaminę i marihuanę. Jego dom na szczęście okazał się czysty. Tak jak firma. Pies specjalnie wyszkolony na tę okoliczność przeszukał firmę od holu po pracownię Pshemka. Działania policji we firmie zainteresowały pracowników i wieść o aresztowaniu Marka szybko się rozeszła.


Śledztwo dla odmiany szybko nie miało się skończyć, a Marek miał zostać w areszcie. Jedynym wyjściem były znajomości seniorów i kaucja w wysokości siedmiuset tysięcy.  Kwotę szybko zebrano i Marek w piątek rano mógł wyjść z aresztu i pojawić się na ślubie. Nie oznaczało to, że jest wolny i groziło mu nawet więzienie.

Wyjście Marka z aresztu rozdrażniło Paulinę, bo miała nadzieję, że policja nie wypuści go jednak tak szybko i że ślubu nie będzie. Z desperacji postanowiła w inny sposób zepsuć ślub Uli i Marka i pojawić się w kościele.
Dzień ślubu przebiegał bez zakłóceń i o ustalonej godzinie Marek ze swoimi gośćmi przyjechał po Ulę i pojechali do kościoła. Do czasu kazania wszystko szło według planu mszy ślubnej, ale gdy tylko kapłan skończył swoją homilię o małżeństwie po kościele rozbrzmiały odgłosy wysokich obcasów Pauliny. Nie zważając na nic i na nikogo doszła do pierwszej ławki i usiadła.
-Witaj Marco -rzekła głośno. —Tyle miesięcy się nie widzieliśmy -dodała pomimo zdezorientowanego kapłana.
-Paula? Co tu robisz? -zapytał Marek.
-Przyjechałam na ślub mojego przyrodniego brata. Poza tym kościół jest otwarty dla wszystkich. Wie ksiądz, że pan młody był kiedyś moim narzeczonym i bylibyśmy teraz po ślubie. Albo że wierny mi nie był i miał pełno panienek.
-Paula przestań -wysyczał Marek.
-Można wiedzieć, co ma to znaczyć? -zapytał kapłan.
-To prawda to moja była narzeczona proszę księdza. Dla Uli z nią zerwałem i dlatego wszystko to mówi.
-Paulinko uspokój się -próbowała łagodnie mówić Dobrzańska. —Tak nie można.
-Dlaczego? Świetna zabawa.  
-Ona nigdy nie da nam spokoju -rzekła Ula z niedowierzaniem, że wszystko się to dzieje.
-Wyjdź Paulino -odezwał się ostro Krzysztof.
-Wyprowadzimy ją -zadeklarował Wojtek syn Pshemka i razem z ochroniarzem Władkiem siłą wywlekli z kościoła i przypilnowali do końca mszy.  
Wtargnięcia Pauliny do kościoła zdecydowanie wszystkim popsuło radość ślubu, a uśmiechy na twarzach nowożeńców były wymuszone. Po wyjściu z kościoła i zanim wszyscy udali się na wesele, Marek zamienił parę słów z Febo. 
-Paula jesteś szalona. Powinni zamknąć cię w  zakładzie bez klamek.
-A ty powinieneś teraz siedzieć w areszcie, a nie żenić się -rzuciła mu w twarz.
-To ty podrzuciłaś mi to świństwo do samochodu. Powinienem domyślić się prędzej.
-Było to nawet proste. Tak jak dosypać ci do koniaku tabletek i podrzucić krewetki.
-Chciałaś nas otruć? -mówił z niedowierzaniem. 
-Tylko nastraszyć i zepsuć zaręczyny i twoje urodziny.
-Ty naprawdę jesteś szalona -odparł Marek.
Po przyznaniu się przez Febo do wszystkiego nie pozostało nic innego, jak powiadomić policję. Paulina nie mogła nawet niczemu zaprzeczyć, bo było sporo świadków, jak również nagranie na kamerze.
-Co za paradoks Marek – rzekł Sebastian, gdy Febo odjechała w radiowozie. —Kiedyś przestrzegałem cię, żeby Ulę wysłać gdzieś daleko, żeby nie wtargnęła ci do kościoła i nie zepsuła ślubu z Pauliną, a okazało się, że ona zrobiła dokładnie tak samo.
-Niestety Seba. Ma tyle nienawiści w sobie, że już zawsze będę bał się, że może ponownie coś zrobić Uli albo mnie.
-Na razie będziecie mieć spokój, bo odpowie za wszystko.
Wbrew przewidywaniom Marka i Sebastiana Paulina nigdy nawet nie pojawiła się ani w pobliżu Dobrzańskich, ani w Polsce. Nawet karę z obawy o bezpieczeństwo odbyła we Włoszech. Tu w Polsce groziła jej zemsta, bo w trakcie śledztwa wyszło na jaw skąd wzięła substancje, które podrzuciła do auta Marka i wystawiła gang handlarzy narkotykami. 
Tym samym Ula i Marek w szczęściu i zdrowiu otoczeni dziećmi, wnukami i prawnukami dożyli późnej starości, a pierścionek podarowany przez Helenę przyniósł im prawdziwe szczęście.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.